I znowu mam problem ze strukturą swojego wpisu. Jak zacząć? Co napisać? O czym tak naprawdę chcecie czytać? Mnogość blogów o bieganiu i wpisów biegaczy jest tak duża, że czasami sam się zastanawiam, czy najbardziej interesuje WAS wiedza bardziej specjalistyczna, czy może taki life style od kuchni ; ) ? Postanowiłem, że podzielę wpis na PRZED, W TRAKCIE I PO STARCIE.
Przed Startem
Po biegu na 10km w Maniackiej Dziesiątce postanowiłem odpocząć i postawić na regenerację. Czułem się zmęczony mięśniowo obozem i biegiem. Odnowy w Hiszpanii za bardzo nie miałem, więc układ mięśniowy swoje odczuł. Przekonałem się o tym już w poniedziałek na pierwszym masażu u Adama. Powierzchownie nogi niby były spoko, ale głębiej i bliżej kości BETON. I tak to jest, kiedy bawisz się sam tylko rollerem itp. To nigdy nie zastąpi profesjonalnego masażu sportowego, ponieważ powięź powierzchowna i tkanka będzie jeszcze w miarę luźna, ale już powieź głęboka jest w słabym stanie. Biegasz i masz uczucie, że nogi niby luźne, ale nie ma mocy, nie ma luzu : ) Dlatego przez cały tydzień robiłem tylko rozbiegania i rytmy. Tak, codziennie rozbieganie + rytmy na pobudzenie i szukanie świeżości. W czwartek jeszcze lekki masaż, udział w konferencji prasowej i oczekiwanie na start. Elita biegu mocna – 4 zawodników z Afryki z życiówkami po godzina i jedna minuta, mocny Marakończyk i D. Lashyn – IV zawodnik Mistrzostw Europy na 10000m z Amsterdamu. Połówka to nie spacer i trzeba umieć pić 🙂 , a tak poważnie to mocniejszy trening pomiędzy Poznaniem, a Gdynią mógłby mi tylko zaszkodzić.
Prognozy meteorologiczne na bieg niestety też nie były zadowalające i napawające optymizmem. Zapowiadano dość silny wiatr i minusową temperaturę, co oczywiście się sprawdziło. Moja komóreczka przed startem, kiedy siedziałem sobie w namiocie Elite wskazywała odczuwalną temperaturę -9. Na 50min do startu zebrałem się w sobie i poszedłem na rozgrzewkę: 4km truchtu, sprawność, 3-4×100 RTM i krótka toaleta przed startem.
W trakcie
Godzina zero równo o 10 i wystrzał startera. Moją taktyką na ten bieg było chowanie się od wiatru za mocnymi Kenijczykami najlepiej do samego finiszu i na końcu „brzydkie zwycięstwo”. Jak wiecie to mi się nie udało haha. Pierwsze 3km biegliśmy w spacerowym tempie po 3:15-3:10/km. Potem Ugandyjczyk, który wygrał bieg trochę przyśpieszył i można było oczekiwać rozwoju sytuacji. Na 5km zameldowaliśmy się z czasem 15:30, ale tutaj już prędkość biegu oscylowała w granicach 2:58-3:02/km. Na 7km pierwsze szarpnięcie i zegarek wskazał 2:54, po czym tempo znowu lekko siadło do 3:03/km. Równo na 10km tak naprawdę zaczęło się ostre ściganie i bardzo mocne tempo – między 10 a 12km daliśmy w 5:45 i już zrobiło mi się ciepło i miałem problem z klejeniem grupy. Motywacji dodawało mi to, że Lashyn stara się kleić, a jak on może to ja też : ) Niestety przed samym 13km na podbiegu i nawrocie obaj pękliśmy i zrobiło się 30-40m straty. No i w tym momencie zaczęły się schody, ponieważ na wspomnianym nawrocie nastąpił w mordę wind niemiłosierny i razem z Dymitrem nie byliśmy już w stanie zniwelować straty, która niestety zaczęła się powiększać. Razem z Ukraińskim mistrzem biegliśmy trochę zrezygnowani po 3:05-3:10/km do 16km i postanowiłem lekko zaatakować i spróbować się oderwać, aby zapewnić sobie ostatnie premiowane 6 miejsce i „fejm” na podium haha. Atak okazał się skuteczny, wystarczyło popracować 1km na Świętojańskiej, aby zrobić sobie bezpieczną przewagę. Ostatnie kilometry to bieg bez historii i tak naprawdę tylko dobiegnięcie w względnym komforcie. Widziałem, że nie mam już szans na lepszą pozycję na mecie, więc rozsądnym rozwiązaniem było po prostu bez większego uszczerbku na zdrowiu dolecieć i zakończyć te męczarnie. Wbiegłem na metę ze słabym wynikiem 64:53, choć nie o wynik od samego początku rozgrywała się tu walka, a o miejsce na mecie.
Po Biegu
Po biegu szybkie przebranie się w suche i ciepłe rzeczy, bo szkoda byłoby złapać infekcję i osłabić organizm jeszcze mocniej. Ponadto łyk ciepłej herbaty, wypowiedzi dla mediów i zupka w „VIP Roomie”. Łydki miałem tak mocno pospinane i naciągane, że zrezygnowałem z wytruchtania tego startu. Stosunkowo szybko, bo o 12:00 dekoracja pierwszych 6 zawodników i powrót do domu. Już o 14 mogłem cieszyć się wypoczynkiem w swoim najwygodniejszym łóżku na świecie. Nie mniej jednak to nie był dla mnie koniec pracy na dziś, gdyż zostały do napisania plany treningowe dla moich podopiecznych oraz wyczekiwanie na wieści o ich startach 🙂
Podsumowanie
Podsumowując te zawody to nie za bardzo jestem zadowolony z mojego występu. Primo, to miejsce trochę dalekie od wymarzonego i udało się wygrać tylko z jednym Kenijczykiem. Secundo, to wynik na mecie z pewnością nie odzwierciedla mojego aktualnego stanu wytrenowania. Tak naprawdę już po pierwszych wolnych 5km było wiadomo, że 63:30 raczej w moim wykonaniu tutaj nie padnie. Zdecydowanie mam problem z bieganiem na prędkościach 2:50-2:52/km. Podczas ataku Afrykańczyków kwas mi szybko skoczył w górę i byłem ugotowany. Oczywiście mnie to nie dziwi, ponieważ na swobodę na większych prędkościach potrzeba czasu, a ja go za wiele nie miałem, gdyż trenuję dopiero 3.5 miesiąca od złamania. Na tą chwilę myślę, że prędkość 2:57-3:00/km jest tym progiem, który dla mojego organizmu jest akceptowalny na dystansie półmaratonu. Mam równo miesiąc do Poznania, aby ten wskaźnik przesunąć na 2:54-2:57/km. Czy to się uda? Nie wiem, będę próbować, ale na pewno nic na siłę, ponieważ w tym sezonie najważniejsze dla mnie jest utrzymanie ciągłości treningu przez cały rok, nawet za cenę wyniku na mecie. Tertio, to szkoda, że nie było mi dane osiągnięcia kolejnego brzydkiego zwycięstwa haha, a tak to zobaczyłem nagłówek „Chabowski dopiero szósty” 🙂 Ciekawe, co trzeba zrobić, aby przeczytać np. „Chabowski pierwszym Polakiem na mecie”, albo „Przyzwoity występ Chabowskiego” itp. Cóż, nigdy nie byłem „dupolizem” i „dupowłazem”, więc pewnie muszę się przyzwyczaić do takich tytułów – klikalność musi się zgadzać haha.
Drogi czytelniku, jeżeli to czytasz to znaczy, że wytrwałeś do końca i tak strasznie Ciebie nie zanudziłem. Dzięki, że wpadłeś i do następnego. Piona !