Zgrupowanie na Teneryfie
Część I
Tyle się działo, że sam już nie wiem od czego by tu zacząć i czy o wszystkim chce napisać 🙂 No powiem Wam, że różnymi przygodami i dziwnymi sytuacjami, które miały miejsce na Teneryfie mógłbym obdarować przynajmniej 3 zgrupowania. Na tym wyjeździe działo się wiele: udane i nieudane treningi, negocjacje z urzędnikami, przepychanki ze stróżami stadionowymi, pogawędka z Panami policjantami, loty na paralotni, załamania pogody oraz rajdy górskie na wulkan itp. Może zacznę od tego, czemu zdecydowałem się na wyjazd i dlaczego wybór padł na Teneryfę?
W tym roku mieliśmy najcięższa zimę od chyba dekady. W grudniu mówiłem sobie, że jak będzie jak rok temu, gdzie mieliśmy śniegu może przez 10 dni to nigdzie nie wyjeżdżam, ponieważ na miejscu mam dobre zabezpieczenie ze strony fizjo. Los jednak chciał, że w połowie grudnia zasypało Polskę na amen i naprawdę nie było jak zrobić wartościowego i szybkiego treningu. Trening na prędkościach przypominał walkę z wiatrakami, a mnie właśnie tego treningu brakuje najbardziej ze względu na kontuzjogenny rok 2020. Patrząc na covidową sytuację w Europie jedynym słusznym kierunkiem wyjazdu była Hiszpania. Nie ukrywajmy też, że wyjazd nie miał też wydrenować mojego portfela na wylot. W Hiszpanii byłem już sam na apartamencie 3 razy w regionie Alicante, nie mniej jednak sytuacja pandemiczna w tym miejscu też nie zachęcała do tego kierunku. Wiedziałem zaś, że Teneryfa jest obecnie atrakcyjnym miejscem wylotowym dla biegaczy i kolarzy i zasięgnąłem języka u 2 biegaczy amatorów, którzy tam byli i to był BŁĄD, ale o tym za chwilę. Po szybkich konsultacjach i otrzymaniu zgody na wyjazd zagraniczny od MON zorganizowałem na ekspresie 26 dniowy wyjazd do Hiszpanii, by móc wykonać główny cykl treningowy na większych prędkościach. Moim partnerem i kompanem na ten wyjazd został Adam Nowicki, który także startuje ze mną w Hamburgu.
Błąd, ponieważ postrzeganie terenu i walorów treningowych przez amatora jest całkiem odmienne od powiedzmy to zawodowca. W przygotowaniach do maratonu potrzebuję względnie płaskiego odcinka przynajmniej o długości 3-4km, aby móc wykonać szybkie treningi specjalistyczne. Niestety na całej wielkiej wyspie takiego odcinka nie uświadczysz. Wiem, że może to się wydawać dziwne, ale na Teneryfie, gdzie mieszka ponad 2mln ludzi naprawdę nie ma prawie nic płaskiego, a topografia jest bardzo wymagająca. Teneryfa to teren stworzony dla kolarzy chcących trenować na podjazdach i zjazdach oraz dla biegaczy trailowych. Od wspomnianych wyżej 2 osób słyszałem same pozytywy, że super miejsce, że jest stadion, że na Wulkan, gdzie jest płaski odcinek oraz jedzie się max 35min i że znajdziemy te 2-3km płaskiego asfaltu na spokojnie. Niestety nic z tych rzeczy nie miało miejsca i pierwszy tydzień naszego pobytu przypominał bardziej pokonywanie coraz to nowych problemów niż skupianie się na treningu i regeneracji.
Doradzono nam miejscowość Puerto de la Cruz. Sama miejscowość ładna, jest na czym oko zawiesić, ale do rzeczy. Lokalny stadion okazał się zamknięty od ponad 8 miesięcy, ponieważ nie otrzymał homologacji po jego renowacji, a w samym Puerto nie za bardzo jest, gdzie biegać tzn. rozbieganie jeszcze wyrzeźbisz, ale zrobić tempo jest już raczej mało realne, a na wspomniany wulkan z Puerto jedzie się godzinę po bardzo ciężkiej i krętej trasie (umówmy się, jedzie się godzinę moim tempem, gdzie wyjazd przypominał raczej rajd monte carlo, a nie spokojną senną wycieczkę i szczerze powiem, że nie było przez miesiąc kierowcy, który by przytrzymał nasz zderzak 🙂 A jak już dotrzesz na wulkan to czeka Ciebie bieganie na wahadle 1200m, ponieważ to jedyny względnie płaski odcinek hehe. Żeby jednak nie było tak ponuro, to napiszę, co na Teneryfie, a w zasadzie w Puerto było naprawdę spoko – była to stała i słoneczna pogoda i temperatura. Codziennie mniej więcej 19-23 C, raz większy, raz mniejszy wiatr. Tutaj mała dygresja. 3 dni po naszym wylocie do Polski nadeszło duże ocieplenie i było po 10-15 C. Po kilku dniach pobytu na wyspie i dorobieniu się kilku kolejnych siwych włosów ze stresu chciałem już wracać po tygodniu do PL. Jak się jednak okazało ocieplenie było naprawdę krótkie i znowu w kraju nad Wisła zapanowała “kiła i mogiła” i dlatego zdecydowałem się zostać. Po dwóch tygodniach zgrupowania zgrupowania musiałem przyznać, że była to dobra decyzja, ale o tym w części II, gdzie postaram się opisać dokładnie każde nasze miejsce treningowe i jak udało nam się przetrwać na tej wyspie. No koniec mały spoiler – czeka Was opis naszych przygód i rozwiązywania problemów z dostępem na stadion, wyjazdów na wulkan, walki o dostęp na zbiornik wodny, long runów na promenadzie i kontaktów pierwszego stopnia z kelnerami, skakania przez betonowe płoty i stalowe bramy itp.
Część II – coming soon.
#chabowskiathletictrainingsystem
Ten post ma jeden komentarz
W Costa Adeje jest promenada aż do portu przeszło 4km w jedną stronę. Oczywiście żeby wykonać dobry, szybki trening, a przy tym nie robić slalomu gigantu należało skończyć go max o 730, albo zacząć o 21:)