Nie będzie to wpis taki jak zawsze, gdyż ten start odbył się w cieniu dla mnie osobistej tragedii jaką jest strata mojego najukochańszego zwierzaka – Aroona. Dlatego wybaczcie mało emocjonalny opis z tych zawodów. Wiem, że piszę rzadko, wiem, że piszę mało, ale tym razem i tak sam się sobie dziwię, że w ogóle zabrałem się do wpisu na bloga. Przejdźmy do konkretów!
Wstęp
Start w tym półmaratonie kontraktowałem bezpośrednio po Mistrzostwach Polski na 10km w Gdańsku. Pierwotnie miał to być bieg w Newcastle, jednak po zapadnięciu pozytywnej decyzji o wojskowym zgrupowaniu w St. Moritz dokonałem zmiany terminu i miejsca półmaratonu. Z perspektywy planu przygotowań start w Czechach był lepszym wg mnie rozwiązaniem. Z Szwajcarii do Czech jest około 800 km drogi, co miało zająć mniej więcej 8h jazdy autem. Postanowiłem wyjechać w czwartek tj. 19.09.19 bezpośrednio po rannym treningu i obiedzie. Niestety plany, a rzeczywistość często się rozmywają w trakcie realizacji. Trafiła mi się ciężka podróż przez korki na trasie oraz jeden wypadek, przez co moja podróż trwała niemal 11 godzin z jedną przerwą 20min na kawę i toaletę. Jestem takim typem, że jak wsiądę w auto to raczej jadę do skutku jak najdłużej, aby najszybciej dotrzeć w docelowe miejsce -> taki zadaniowiec, czyli trzeba dojechać i najlepiej jak najszybciej i mieć to z głowy. Podsumowując podróż nie należała do najprzyjemniejszych i kolejne dla mnie doświadczenie, że jednak lepiej latać, niż cyknąć sobie 800km autem. Na papierze zawsze wygląda to lepiej (znośniej) – co ja nie dam rady? Co to jest 800km przez Niemcy autostradą itp.
Rozwinięcie
Piątek minął mi na wypoczynku, choć przyznam, że noc zarwałem. Do hotelu dojechałem o północy, ale z wrażeń i zmęczenia nie za bardzo mogłem zasnąć, co mi się udało dopiero koło 2:30 w nocy. Po śniadaniu z samego rana odbyła się konferencja prasowa, której byłem uczestnikiem. Następnie wróciłem do pokoju, gdzie trochę popracowałem na komputerze oraz zabijałem czas na YT z nogami w górze. Po obiedzie wykonałem rozruch 6km i 6×100 RTM oraz byłem na odprawie technicznej przed biegiem. Następnie kolacja, potem jeszcze trochę pracy i dzień się zakończył.
Sobota. Start biegu o 15:00, wyjazd z hotelu do strefy startu o 13:10. Wiele osób nie do końca wie jak zaplanować odżywianie, kiedy start biegu jest o takiej nietypowej porze. U mnie wygląda to tak, że z rana zjadłem normalne śniadanie (8:00-9:00), a o 11 jeszcze sobie dojadłem na obiedzie suchy makaron i suchy ryż, który podano na stołówce. Mięsa i warzyw nie ruszyłem.
Dojechaliśmy 13:20 na miejsce startu, gdzie tradycyjnie ulokowano nas w jakimś urzędzie w centrum. Posiedzieliśmy 40min pogadaliśmy sobie z kolegami (rywalami) i na 55min przed startem rozpocząłem rozgrzewkę. Temperatura wydaję się spoko, koło 16-17 stopni, ale na otwartej przestrzeni było czuć silniejszy wiatr. To co przykuło moją uwagę to mocne zróżnicowanie terenu na samej rozgrzewce, a biegaliśmy 3km na trasie biegu. 13:45 prezentacja elity biegu oraz oczekiwanie przy linii startu na wystrzał startera.
3,2,1 start. Początek bardzo mocny, jakiś łysy wystrzelił jak z procy. Pierwszy 1km biegnę w 2:53 i już mam stratę do lidera z 20-30m, więc gość zaczął poniżej 2:50! Myślę sobie, że pewnie organizator dał jakiegoś Czecha, aby rozkręcił imprezę żeby nie było czajenia i po kilku kilometrach zejdzie. Oczywiście prowadzę grupę pościgową i cały wagon czajników za mną!
Po szybkim początku pojawiają się pierwsze podbiegi i zbiegi, teren mocno zróżnicowany. Znacznik 3km mijam z czasem 8:50, czyli po 2:57/km, biegnę na wynik 1:02:30. Oddechowo po zjeździe z gór czuję się bardzo dobrze, gorzej siłowo, czuję, że nie mam mocy i jakbym miał jakąś blokadę na mocniejsze tempo. Motor chce, ale nogi odmawiają szybszego tempa! 4km w 2:57, 5km w 2:58 i dalej prowadzę, a za mną pociąg. Mam to w dupie, bo trzeba gonić łysego, który jednak nie schodzi i biegnie dalej 🙂 Dopiero na 9km daje mi zmianę Roman Romanienko i zostajemy we dwoje w grupie pościgowej. Łysy widoczny z przodu, ale jednak daleko, przewagę ma sporą. Tempo siadło do 3min/km, a znacznik 10km mijamy z wynikiem 29:45. Nogi mam zmęczone, ale oddechowo bardzo duży komfort, zaczynam cierpieć psychicznie, że to nie ja, że nie jestem sobą i czuję się jak na hamulcu ręcznym. Trochę prowadzi Roman, trochę ja. Od 11km mamy dużo mocniej odczuwalny wiatr, a od 12km tempo siadło tak, że bardziej niż fizycznie męczyłem się psychicznie, bo moje nogi nie chcą pracować. Zaczęło się wolne bieganie po 3:07-3:05/km. Widzę, że łysy zwalnia i siada, ale my też zwalniamy i truchtamy. Kolejne kilometry mijają wolno, a ja już wiem, że tego na pewno nie wygram, co najwyżej mogę zająć 2 miejsce, jak ucieknę Romkowi. Ukrainiec też zaczyna kalkulować, bo co chwile zwalnia i muszę prowadzić, bo za nami wcale nie tak daleko kolejna grupa zawodników. Tempo tak siadło, że 20km pokonujemy w 3:17 haha, czyli jakbym biegał long run 🙂 Mijamy znacznik 800m do mety i ruszam mocniej, na 400m jeszcze lekko dokręcam i już wiem, że jednak Roman nie da rady odeprzeć i będę drugi.
Wpadam na metę z podniesionymi rękoma na prośbę organizatora, ale jestem wkur…. Pierwsza myśl, czemu taki blok, jak oddechowo w ogóle nie jestem zmęczony? Podróż? Ciężkie 5 tyg zgrupowania ze średnią ponad 200k tygodniowo? No i drugi wątek kminienia w głowie, co to za łysy pobiegł jak szalony solo? Na mecie rozmawiam z menagerem, który jechał w samochodzie technicznym i sam mówi mi, że wyglądałem zupełnie bez mocy, bez swojego mocnego wybicia od podłoża, mocno przytłumiony. Rozwiązał się też wątek łysego, który okazał się Niemcem i miał życiówkę przed biegiem 1:03:15. W ogóle nie brałem go pod uwagę, bo na listach organizatora przy jego nazwisku widniał wynik 1:06. Niemiec okazał się spoko gościem, z którym sobie długo pogadałem na kontroli dopingowej. Szykuje się do maratonu w Kolonii, który będzie za 3 tygodnie. Czuje się w formie, chce biec na 2:11:30 i ma 3 pace’ów do pomocy na 38km, maraton robią pod niego. Według mnie ma duże szanse, ponieważ ma życiówkę chyba 2:12 oraz dobre warunki startu oraz potwierdził dobrą dyspozycję biegiem w Usti.
Zakończenie
Start oceniam jako przyzwoity. Liczyłem na bieg w granicach 63:30-63:20, przy super samopoczuciu nawet 62:45. Nabiegałem 63:49, ale bez walki o wynik od 15 do 20km, bo psychicznie cierpiałem, a fizycznie nie mogłem po prostu lecieć mocniej, płuca chciały, ciało nie. Myślę, że to był dobry i solidny trening w przygotowaniach do maratonu. Skutków biegu mięśniowo nie odczuwałem, a potrafiłem mieć nogi po połówkach naprawdę mocno zajechane. Myślami byłem cały czas przy moim koteczku, bo dostałem wieczorem informację, że trafił nagle do kliniki weterynaryjnej i został na noc. Stwierdzono jakieś problemy kardiologiczne, dostał leki i został w komorze tlenowej, ponieważ było koło 21 i trzeba było czekać do rana na kardiologa i rozszerzone badania krwi. Wracając rano do Szwajcarii dostałem telefon od żony z hiobową informacją, że Aroonka niestety już nie ma i miał nad ranem reanimację, której nie przeżył. Zjechałem na najbliższym parkingu i godzinę dochodziłem do siebie. To była jedna z najgorszych podróży w moim życiu, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie dane mi było się pożegnać z moim pimpolkiem. No i nie wiem, co dalej napisać, więc napiszę KONIEC.
napisy końcowe
Rank | Rank M/W | Rank Cat. | Start # | Surname Name | Club | Nat. | Cat. | Result | RealTime | Certificate |
1 | 1 | 1 | 7 | PFEIFFER HENDRIK | SM | 01:03:17 | 01:03:17 | |||
2 | 2 | 2 | 1 | CHABOWSKI MARCIN | SM | 01:03:49 | 01:03:49 | |||
3 | 3 | 3 | 5 | ROMANENKO ROMAN | SM | 01:03:51 | 01:03:51 | |||
4 | 4 | 1 | 2 | BEATO JAUME LEIVA | SM35 | 01:04:20 | 01:04:20 | |||
5 | 5 | 4 | 10 | GRIFFITHS JOSH | SM | 01:04:23 | 01:04:23 | |||
6 | 6 | 5 | 4 | EL MAZOURY AHMED | SM | 01:04:36 | 01:04:36 | |||
7 | 7 | 6 | 11 | DIETZ THORBEN | SM | 01:04:44 | 01:04:44 | |||
8 | 8 | 7 | 15 | WIJMENGA ROEL | SM | 01:06:40 | 01:06:40 | |||
9 | 9 | 8 | 14 | PAVLIŠTA VÍT | AC SLOVAN LIBEREC | SM | 01:06:57 | 01:06:57 | ||
10 | 10 | 9 | 12 | HENDRIKX JEROEN | SM | 01:07:56 | 01:07:56 |