Relację z Mistrzostw Polski na moim blogu chciałbym zacząć od opisu okoliczności, czyli przygotowań do samego startu w Gdańsku. Opisu swoistego podłoża, który jest fundamentem mojego szóstego złotego medalu i kolejnego tytułu mistrzowskiego. Ten rok jest specyficzny i zarazem trudny dla mnie, a mimo to osiągam i realizuję prawie wszystkie cele.
Przygotowania do sezonu 2018 rozpocząłem w grudniu roku ubiegłego. Po 3 miesięcznej kontuzji i złamaniu kości śródstopia pierwsze miesiące to była walka o powrót do biegania i przyzwoitych prędkości. Z doświadczenia lat ubiegłych wiem, że to okres około 6 miesięcy, kiedy można myśleć o powrocie do dobrej dyspozycji sprzed kontuzji. To była też walka nie tyle z ciałem i organizmem, co z głową i własną psychiką. Złamania nabawiłem się będąc w super formie przed samym maratonem poznańskim. Wiele się wtedy napracowałem, aby zbudować tamtą dyspozycję i z dnia na dzień czar prysł. Dlatego też nie było mi łatwo po tej kontuzji wrócić mentalnie do ciężkiego treningu i kolejnych przygotowań. Ponad to nie mogłem się śpieszyć z treningiem, nie chciałem zbyt szybko obciążać stopy i nakładać na siebie dużej objętości treningowej , dlatego też podjąłem decyzję o rezygnacji z maratonu wiosennego. Skupiłem się na powrocie do dyspozycji na krótszych dystansach.
Na przełomie lutego i marca byłem w Hiszpanii, aby potrenować w ciepłym i uciec od naszej kapryśnej zimy. Zrobiłem tam już niezły trening, jednak starty bezpośrednio po zjeździe nie były jakoś wielce zadawalające. Co prawda wygrałem Maniacką na 10km, ale tydzień później na półmaratonie w Gdyni zanotowałem raczej średni występ. Widać było, że potrzebuje czasu, aby przetrawić bodźce, które przyjąłem na klatę w Hiszpanii. Na domiar złego chwilę po półmaratonie w Gdyni złapałem okropną jelitówkę i zaraz po niej przypałętał się jeszcze jakiś wirus. Czułem się po tym bardzo słabo. Poznański półmaraton wypadł bardzo źle, gdzie nie ukończyłem biegu. Po prawdzie nie mogłem do siebie dojść przez 1,5 miesiąca. Niemal codziennie biegało mi się źle, na trening wychodziłem zniechęcony i rozdrażniony. Szukałem sposobów, aby odwrócić złą passę treningową i poczuć w końcu moc pod nogą. Przez zaistniałą sytuację moja objętość treningu była cały czas niska, musiałem uzbroić się w cierpliwość i odczytywać każdy sygnał, który daje mi organizm oraz szukać wyjścia z sytuacji, aby się odbudować. Mocno skupiłem się na odbudowaniu flory jelitowej oraz odpowiednim nawodnieniu organizmu, co zaczęło skutkować co raz lepszą dyspozycją. Stan mojej motywacji do treningu też był na niskim poziomie, dlatego potrzebowałem jakiegoś dobrego startu.
Światełko w tunelu pojawiło się w Tarnowie Podgórnym. Mimo okropnej pogody i wielkiego upału pobiegłem tam naprawdę nieźle. Złamane 65min w takich warunkach dawało mi optymizm. Nie mniej jednak wiedziałem, że został mi tylko jeden start w Gdyni na 10km, po czym jadę na 10 dniowy urlop i reset głowy. Powiem Wam szczerze, że przez całą moją karierę sportową byłem tylko 2 razy na normalnych wakacjach, dlatego też w czerwcu myślami byłem już w Dubaju. Do startu w biegu Świętojańskim podchodziłem już naprawdę na dużym „lajcie” , choć chciałem się sprawdzić na jakim poziomie obecnie jestem. Sprawdzian wypadł naprawdę dobrze. Na specyficznej i uważam trudnej trasie pobiegłem 29:30 i wygrałem cały bieg. Myślę, że tego dnia w trochę innych warunkach (trasa) pobiegłbym 29:15-29:10. Start potwierdził też po raz kolejny, że 6 miesięcy to odpowiedni czas na to, aby móc startować po kontuzji już na większych prędkościach – przynajmniej w moim przypadku. Bezpośrednio po tej dyszce zrobiłem sobie całe 12 dni laby i urlopu. Odwiedziłem „szejka”, poopalałem się, posiedziałem w basenie i wróciłem do kraju na początku lipca, na równo miesiąc do Mistrzostw Polski w biegu na 10km.
Lipiec treningowo był dużo słabszy w moim wykonaniu analogicznie do roku ubiegłego. Główną przyczyną było to, iż specjalnie w taki sposób poprowadziłem w tym roku swój tok szkolenia. W listopadzie mam maraton w Libanie na Wojskowych Mistrzostwach Świata i siłą rzeczy nie chciałem być bardzo mocny i w szczycie formy w Gdańsku. Dodatkowo nie mogłem odpalić treningu z grubej rury po wakacjach. Dla potwierdzenia moich słów przytoczę objętość tygodniową z 2017 i 2018 r.
2017r: 162;160; 147; 154
2018r: 78; 138; 110; 105
Jak widzicie objętość była niska, wykonałem po prostu kilka treningów tempowych na bazie tego, co wypracowałem w maju i czerwcu. Do głównych jednostek przygotowujących mnie do startu w MP zaliczam: 12x400m, 10x1km, 10x500m, 4x2km+2×500 oraz mocne 5km. To były moje główne jednostki w lipcu. Mała objętość i wysoka intensywność. Dlatego też nie byłem tak mocny w tym roku, jak w latach ubiegłych. Trasa w Gdańsku jest wymagająca i trzeba być naprawdę dobrze przygotowanym siłowo na trudy tego biegu. Ja nie byłem i moi rywale mieli niepowtarzalną okazję na zdobycie tytułu 🙂 Mimo to jechałem do Gdańska po swoje, po zwycięstwo. Wiedziałem, że może być ciężko, ale to jest Dominik i tam słabi po prostu nie wygrywają. Doświadczenie i mocna głowa były moimi atutami na ten bieg.
Część II już w piątek 🙂