Cześć!
Nazywam się Marcin i jako tako od biedy biegam maratony 🙂 Jak już mowa o biedzie, to parafrazując Rafała Paczesia “jeb…. bie…..”. No dobra, będąc już zupełnie poważnym to mam dylemat o czym pisać, żeby Was tym wpisem nie zanudzić. Myślę, że o samym biegu i jego przebiegu powiedziałem już sporo w mediach, więc nie będę się tutaj w późniejszych akapitach nad tym bardzo szeroko rozwodził. Pomyślałem sobie, że chcielibyście poczytać o „back stejdżu”, czyli o wszystkich informacjach od kuchni dotyczących tego maratonu i myślę, że tym razem skupię się głównie na tym podczas tego wpisu.
Czemu Enschede, a nie Dębno. Powodów było kilka. Pierwszy to, że jest to zagraniczny maraton i organizacja takich maratonów najczęściej jest wzorowa. Drugi to obsada i klasowi rywale na podobnym poziomie oraz lepsi zające prowadzący moją grupę. Trzeci to prestiż, ponieważ wynik w takim maratonie daje znacznie większe pole przebicia w kolejnych latach, niż ten sam wynik nabiegany w Dębnie. Czwarty to mój menago, który mnie cisnął na ten maraton i robił wszystko, abym się nie zdecydował na Dębno. Piąty to złożona deklaracja Adamowi Nowickiemu już na Teneryfie, że go przejadę na maratonie i musi jeszcze potrenować 😁 Minusy startu w Holandii ? Pierwszy to podróż, ponieważ organizator pokrywał małą część kosztów podróży, a cena biletu przewyższała tą refundację + musiałbym wykonać aż 4 testy na Covid (PCR+antygenowy)x2 – istne wariactwo. Drugi to lokalizacja trasy na lotnisku, co było ryzykowne ze względu na wiatr, który jest największą zmorą maratończyków. Nie mniej jednak podsumowując bilans zysków i strat to finalnie wolałem zaryzykować, dopłacić do wyjazdu i powalczyć w Enschede. Wszystko przez tego upierdliwego menagera Fudaleja 😉 A bym zapomniał. Oczywistą oczywistością jest też fakt, że nie pojechałem do Dębna, bo bałem się biegać z moim kolegą Krystianem Zalewskim hihi. Kurcze, 21 lat biegania i człowiek dalej jest strachliwy. Tutaj serdeczne pozdrowienia dla trenera Kostrzeby 🙂
Podróż
Wracając do podróży to razem z Adamem Nowickim wybraliśmy podróż samochodem. Nie zdecydowałem się na lotniczy środek transportu ze względu na koszty i milion testów. Sam zrobiłem 2 testy PCR w dwóch różnych miejscach przed podróżą, aby uniknąć sytuacji Krystiana sprzed Walencji oraz organizator sobie życzył test PCR, który jest także potrzebny do przekroczenia granicy. Gdybym wybrał rejs liniami lotniczymi to de facto miałbym łącznie 7 testów w ciągu kilku dób, a to zdecydowanie za dużo na moje możliwości – ja wbrew pozorom delikatny i wrażliwy facet jestem 🙂 Maraton odbywał się w niedzielę tj. 18.04.21. W czwartek wsiadłem do pociągu relacji Wejherowo – Szczecin, który miał jechać 4h. Wsiadam do pociągu, elegancko – first class 🙂 I po godzinie dowiaduję się, że ktoś wskoczył pod pociąg przed nami i będziemy mieli w …..cholerę opóźnienia. Skończyło się pięknie, czyli podróżą 8h. Trzeba było to przyjąć na klatę i zaakceptować. Nocowałem u Adama, aby następnego dnia wsiąść z nim w samochód i zrobić sobie przejażdżkę 680km do Holandii – innymi słowem pełne zawodowstwo❗ Podróż minęła nam dość szybko przy rytmach muzyki elektronicznej (cosmic gate i boris brejcha) oraz mieliśmy jeden stresujący epizod, stresujący z perspektywy Adama – mianowicie radar pyknął mu fotę i przyjdzie mandat 😱 Pozdrowienia dla Kingi, małżonki Adama, która oczywiście nic nie wie i zapewne kiedyś zostanie zaskoczona 🙂 Wyjechaliśmy o 10, a byliśmy na miejscu około 16:15, bo Chabos taxi driver podkręcił tempo w drugiej części 🙂 Po przyjeździe mieliśmy od razu test antygenowy na covid i tutaj miałem dużą spinę z panią wykonującą badanie. Słuchajcie: wiecie jak wygląda patyczek do testu? Na pewno wiecie, jest długi❗ W Polsce byłem wcześniej badany 3 razy i za każdym razem miałem w nosie max połowę patyka, co i tak jest bolesne i nieprzyjemne. Wspomniana starsza pani za przeproszeniem wjebała mi na dzień dobry 3/4 i myślałem, że zaraz zejdę do zaświatów. Zacząłem protestować i odpychać delikwentkę, po czym go wyjęła i chciała robić drugi raz haha. Zalany łzami oznajmiłem jej, że zaraz ja jej zrobię test na odporność……. Koleżanka zdecydowała i zrobiła test z gardła. Adama potraktowali podobnie i też chłopak się lekko zestresował. Czekając na wynik testu zbladłem, jak zobaczyłem biednego Kenijczyka z całym patykiem w nosogardzieli, który był także przerażony 😱No powiem Wam, że rzeźnicy i testów robić to oni nie umieją. Nosy i mózgi bolały nas przez kolejne kilka godzin. Stres tym większy, że kolejnego dnia mieliśmy kolejny test PCR i tam już bezapelacyjnie musiał być z nosa. Na nasze szczęście trafiła nam się inna młoda laborantka, która wykonała test prawidłowo – wsadziła połowę patyka! Uwierzcie, nawet obczajałem na YT jak się takie testy robi, żeby mnie następnym razem nie przeorali 🙂
Hotel
Hotel jak hotel, był spoko. Byliśmy zakwaterowani na terenie uniwersytetu Twente i cały kompleks zrobił na mnie bardzo miłe wrażenie. Biegając po nim aż przypominałem sobie wszystkie szalone imprezy z lat studenckich i wszystkie szalone dziewczyny 🙂 Ach sorry, to tylko projekcja – nie było żadnych szalonych imprez hehe, bo nigdy nie zaznałem szalonych lat studenckich w akademiku 😒 Trochę tego żałuje do dziś, no ale jak sport to sport. Wracając do uniwersytetu to naprawdę mega kompleks – dużo obiektów sportowych, piękna zieleń, czysto oraz idealna jakość dróg – inaczej pisząc to chciałbym tam studiować 🙂 Jedzenie przed maratonem też było ok, jak to się mówi dupy nie urywało, ale było bezpieczne, czyli lekkie, gotowane i bez smaku 🙂 Jedyny minus był taki, że w sklepie nie mogłem po maratonie kupić piwka płacąc kartą, bo przyjmowali tylko karty maestro. Kto w ogóle w Polsce używa kart maestro? Vise i Mastercard mi odrzucili i musiałem zostawić na chwile te małe “ipki” i na zmęczonych nogach podrałować po cash do bankomatu 😜
Zawody
Tutaj zacznę chyba od soboty dzień przed startem. Mój lokator Adam już o 16 lekko zestresowany zaczął przygotowania. Z mojej perspektywy jako obserwatora wyglądało to trochę zabawnie, że tak wcześnie włączyła się napinka i drobiazgowe czynności sprawdzające 🙂 Ja zacząłem późno, po kolacji i najgorsze dla mnie jest zawsze przygotowywanie butelek – oklejanie tego wszystkiego znacznikami, pałąkami żeby się to lepiej chwytało podczas biegu, gelami itp. Skończyłem wszystkie czynności około 22. Kładę się z nastawieniem, że przed 23 chce zasnąć, ponieważ budzik nastawiam na 4:40 rano, ponieważ o 5:00 śniadanie i zdanie butelek z piciem, które rano trzeba przygotować jeszcze przed ostatnią wieczerzą. Śpię, nie śpię, śpię, nie kur….nie śpię!!! Nie mogę zasnąć, jestem wyluzowany, nie mam stresa, ale spać nie mogę, chyba organizm podświadomie czuje, co go czeka za kilka godzin. Wiercę się w tym łóżku, Adam trochę chrapię i muszę kopać jego łóżko, żeby zmienił pozycję i przestał sapać, chrapać i charczeć 🙂 Pierwsza, druga, trzecia, nie śpię, czwarta trzydzieści i budzi mnie budzik – drzemałem chyba z 30 min maksymalnie.
Wstaję, biorę prysznic i myślę sobie – fuck, szczypią mnie oczy i czuję się średnio. To na ile są te maratony 🙂 ? Następnie na „szybciora” robię picie do butelek i zabieram młodego na śniadanie. Młody jak to młody, je na śniadaniu dwa razy więcej ode mnie😛 . Wracam ze śniadania i mam jeszcze 50min do wyjazdu autokaru na miejsce startu, więc próbuję się przespać. Dalej nic, ale leże sobie z zamkniętymi oczyma, bo przecież mnie szczypią. Dzwoni alarm, więc trzeba się ruszyć. Wstaję, zapuszczam muzykę Billa Conti, biorę graty i idę. Na windę czekamy z 10min, bo cały hotel zjeżdża, a windy są tylko dwie 🙂 Wychodzę z hotelu i budzi mnie chłód. No kurka jest zimno, patrzę na mojego nowoczesnego iphone 12 za kupę szmalu, sprawdzam że jest 2C i myślę sobie: czy warto było go kupować, skoro moja stara 7 dawała radę? No chyba warto, będzie na kolejne 3/4 lata 🙂 Dojeżdżamy na miejsce, pogoda całkiem spoko, nie wieje, ale zimno w…….Wchodzimy do hangaru, szukam swojego krzesła z moim numerem i siadam. Kontem oka widzę, że kozacy mają polowe łóżka, a bolki jak ja mają plastikowe krzesła hehe. Swoją drogą kątem oka widzę twe spojrzenie i wiesz już dobrze, że będzie…….😉 Słucham muzyki, w międzyczasie idę do Toi Toi, potem odkładam muzę i idę na rozgrzewkę. Jest zimno, czuć tą wilgoć, widać mgłę na lotnisku, ale nie ma wiatru! Zrobiłem 3km easy, następnie wymachy, stretching, obowiązkowy drugi toi toi i przebieram się w strój startowy. Krzyczą, że już czas, trzeba iść na linie startu i prezentację. Założyłem startówkę i rękawki białe na ręce, bo zimno w…….Wychodzę, robię rytma i jednak szybka decyzja o zmianie ubioru. Jako jedyny wbiegam do hangaru, ekipa stoi już na prezentacji, a ja migiem ściągam rękawki z koszulką startową, zakładam obcisłą koszulkę z długim rękawem, na to startówkę i śmigam na start. Staję jako jeden z ostatnich i myślę sobie, że to dla mnie nowość hehe, bo zazwyczaj stoję w pierwszej linii. Obok mnie Adam i Jared, przybijam im piątki i wiecie co? Nie czuje stresu, nastawiam się na dobry bieg i myślę sobie, że jest jedna rzecz dla której warto żyć…….sami sobie dodajcie końcówkę zdania 🙂 3…….2…….1……..
Start
Ruszyliśmy, przedzieram się do przodu za moimi zającami, pierwszym 1km w 3:02, czyli trochę za szybko. Wielu biegaczy biegnie zwartych, grupy się jeszcze nie uformowały. Przez pierwsze 5km jakoś nie mogę sobie znaleźć miejsca, po niektórych biegaczach widać brak doświadczenia, bo motają się na lewo i prawo walcząc ze sobą o każdy centymetr, a szczytem wszystkiego był pierwszy punkt z napojami, gdzie myślałem, że się pobiją o miejsce przy wodopoju – wybity z rytmu ledwo chwyciłem swoją butelkę. Myślę sobie – dobra leszcze, to wy tutaj się łokciujcie, a ja sobie popatrzę na to z tyłu i zająłem sobie miejsce na końcu stawki. Pierwsza piątka 15:32, czuję się ok, druga piątka 15:32 i 4s straty do ustalonego tempa prowadzenia, czyli na 2:11:00. Dobiegamy do 15km i punktu odświeżania, więc z ostatniego miejsca w grupie przechodzę na czoło i sprawnie sięgam po swoją butelkę bez szamotania się jak moi koledzy. Kolejna piątka 15:35, zajmuję miejsce bezpośrednio na plecach prowadzących i przeprowadzam pierwszą rozmowę wychowawczą z zającami, że jest za wolno i mamy stratę 9s. Biegniemy sobie dalej, pół pięcio kilometrowego okrążenia jest trochę pod wiatr, druga połowa bez odczuwalnego wiatru. Czuję się jak na jakimś treningu, zero kibiców, zero dopingu, trochę nuda, jakaś muzyczka by się przydała. Biegnąc na czele grupy na plecach zająców nie mam już żadnych problemów z łapaniem swoich butelek na punktach, a kolejne 5km już jest trochę szybciej, bo w 15:30. Dobiegamy do połówki i mijamy ją w czasie 65:27, a kolega z Danii, który odpowiadał za rozprowadzenie schodzi jako pierwszy zając. Zostało nam teraz 2 prowadzących Kenijczyków i nasza grupka już się przeżedziła 🙂
Czuję, że tempo spada, zające wyglądają dobrze, ale widać, że jakoś im się nie chce, więc znowu jako jedyny aktywny biegacz w grupie muszę ich trochę naciskać. Kolejna piątka w 15:32 i znowu trochę za wolno. Na domiar złego na 25km schodzi drugi zając i zostaje tylko jeden. Obracam się, a nas dosłownie kilka osób, w tym Adam i Yared. Wiem, że Kenijczyk, który został na placu boju nazywa się Jakson, więc od 26km krzyczę do niego “Jakson, faster, push, push the pace, faster man, its to slow”. Biegniemy, Kenijczyk wygląda spoko, ale za cholere nie chce pocisnąć nic mocniej, a ja czuje luza pod nogą, więc znowu krzyczę do niego “Jakson, you can do iiiiitttt, faaassssteerrrr”, a co robi Jakson? Pokazuje mi, że mam biec obok niego hehe, jakbym zaraz to ja miał prowadzić bieg jemu 🙂 Czuje, że jest wolno i na 29km ruszam dając tego tysiąca w 2:58. Kolejna piątka 15:28, czyli gdybym nie przyśpieszył to znowu mielibyśmy stratę do czasu na wynik 2:11:00. Mijamy 30km i Jakson schodzi, a ja czuje, że odrywam się od Adama i Yareda. Zaczyna mocniej wiać, kolejny kilometr pokonuje w 3:02, czyli jest nieźle, mówię sobie w myślach, że zaraz zostanie dycha do końca i czas biegania w komforcie się właśnie skończył. Chłopaki biegną we dwóch i mnie ścigają, mnie zaś po tych dwóch szybkich kilometrach trochę wiatr bardziej ciąży. Ku mojemu zdziwieniu na 33.5 km mnie doganiają i poczułem chwilowy niepokój, bo zaraz 35km, a Adam i Yared są przy mnie, czyli walka o minima i miejsce w składzie na IO jeszcze nie rozstrzygnięta. Niepokój z powodu Yareda, bo to typowy czajnik, czyli zawodnik, który z reguły nie bierze na siebie ciężaru prowadzenia biegu i czeka na finalną końcówkę. Adam zaś nie kalkuluje i jak czuje się dobrze to biega mocno jak ja, więc tutaj zacząłem się zastanawiać, co zrobić? Oczywiście bez żadnego zaskoczenia Adam wyszedł na czoło, a ja schowałem się za nim na dosłownie 500m i poobserwowałem sobie Shegumo. Widząc, że Yared już ma ciepło powiedziałem sobie, że nie ma …..we wsi, żebym to z nimi przegrał dzisiaj! Po krótkim odpoczynku na plecach Adama zredukowałem bieg z 6tki na 5tkę i rozpocząłem misję pt. „wyjdź ze swojej strefy komfortu”. Ruszyłem mocno szukając odpowiedniej kadencji i bez oglądania się za siebie zacząłem naparzać. Łapię „lapa” na 35km i kolejna piątka w 15:20, a w tym ten 1km poniżej 3min. Rozpoczynam ostatnią rundę dookoła lotniska i zostanie jeszcze dobieg do mety! Widzę przed sobą w oddali niedobitki z grupy biegnącej na 2:10:00, a za sobą słyszę kroki Adama, który próbuje mnie skleić. Niczym głodny lampart gonię zwierzynę przed sobą i “transferuję moc” w przód! 37km i dwójka przebiegnięta w 6:01, nogi zaczynają odczuwać trudy dystansu, ale oddechowo jest elegancko. Widzę, że zbliżam się do Buttera i Kerstena. Po drodzę mijam Mohameda Mustafę i w głowie jak mantra tylko dwie rzeczy: “kadencja, kadencja” i “jesteś zwycięzcą” haha. Oddechowo dalej jak na BC2, mięśniowo już czwóreczki co raz cieplejsze. Dobiegam do 40km i piątka w 15:05! Sięgam rozpędzony po butelkę i biorę tylko łyczka, bardziej dla psychiki niż z potrzeby 🙂 41km w 3:01 i mijam kolegów niczym tokijski ekspress bez ich reakcji. Oddechowo dalej luz, czuję się jak na BC2, tylko czwórki zmęczone. Widzę w oddali metę i zegar i w tym momencie postanawiam bezpiecznie dobiec do mety, bez walki o sekundy. Ostatni km przebiegłem naprawdę spokojnie, pewnie w 3:06-3:07, a myślę, że gdybym miał się na nim wypruć, to 2:55 i szybciej mógłbym złapać na stoperze. Zrobiłem tak, myśląc już o tym, że za 3 miesiące kolejny maraton 🙂 Wbiegam na metę naprawdę dumny z siebie. Zadowolony ze stylu w jakim to zrobiłem i z tego, jak się czułem na maratonie. Odwracam się, a ku mojemu zaskoczeniu zaraz za mną wbiega Adam. Moment naszej radości możecie zobaczyć poniżej.
Podsumowanie
Moja polonistka mawiała, że dobra relacja, rozprawka itp., musi mieć zajebisty wstęp, bardziej zajebiste rozwinięcie i niszczące wszystkich zakończenie haha. Tutaj mała dygresja: chyba mnie nie lubiła za cięty język, bo co bym nie napisał i kto by mi nie napisał wypracowania to zawsze miałem u niej 3+ w porywach 4- 🙂 Odpuściła mi dopiero w klasie maturalnej, jak podpadł jej mocniej mój dobry kolega 🙂 Hm…no ale, wracając do tematu zakończenia to nie ma tutaj jeszcze happy end’u, więc wybaczcie, ale może nie być miażdżące 🙂 Kiedyś znajomy trener mi powiedział, że jestem Mistrzem Świata w powrotach. Będąc obiektywnym to dużo w tym prawdy, bo już kilka dobrych razy to udowodniłem. Teraz było podobnie: wróciłem do treningu po covidzie około 11 listopada słaby jak „polsilver”. Jak widzicie czasu nie miałem za wiele, żeby wrócić do najlepszego mojego poziomu w maratonie, ale zrobiłem to. Mimo wielu przeszkód, mimo amatorskich przygotowań i problemów, które jeszcze opiszę w części drugiej przygód z Teneryfy to trzeba przyznać, że odwaliłem kawał dobrej roboty i jestem z tego dumny. Jak ciężkie jest trenowanie siebie na tym poziomie, przy tych problemach to wie może garstka osób w Polsce. Na pewno nie wie, tego pseudo ekspert-bloger, który wylewa często na nas pomyje w necie, ale jego zdanie dla mnie, czy dla ludzi mających pojęcie o profesjonalnym bieganiu ma tyle wartości, co zeszłoroczny śnieg. Nie ma tutaj jeszcze happy end’u, bo wiem, ile mnie jeszcze nerwów czeka z ustalaniem szkolenia do IO z PZLA, a uwierzcie mi, znam to z autopsji doskonale. Jestem niemal pewny, że dostaniemy bardzo mierne wsparcie w przygotowaniach do IO i wiem, że będę musiał zadbać o wiele kwestii sam, które wiążą się oczywiście z kasiorą. Tylko wiecie co? Dla mnie od ostatnich 10 lat to chleb powszedni i wiem, że przy odrobinie szczęścia i dobrego planowania dam radę. Happy end tej historii planuję na 8 sierpnia, czyli start maratonu w Sapporo. Drogi czytelniku jeżeli wytrwałeś do końca, to znaczy, że ten wpis Ciebie zainteresował. Cieszy mnie to niezmiernie, ale mam też do Ciebie ogromną prośbę – oglądając nas podczas podczas zmagań olimpijskich miej na uwadze, w jakich warunkach staramy się osiągnąć sukces. Wszyscy chcemy sprostać Twoim wymaganiom, wszyscy chcemy pobiec jak najlepiej umiemy. W razie sukcesu cieszmy się razem, ale też w razie kogoś porażki bądźmy ostrożni w ocenach, ponieważ żaden z maratończyków startujących w Tokio nie ma odpowiedniego wsparcia od PZLA, czy Ministerstwa Sportu, aby biegać na wysokim poziomie olimpijskim! Mimo to postaramy się WAS zaskoczyć 7 i 8 sierpia 2021 r. Trzymajcie kciuki za nasze zdrowie i przygotowania. Piona.
PS.
Mój blog nie spełnia i nigdy spełniać nie będzie poprawności politycznej. Język zawarty w treściach czasami może być wulgarny, bądź mocno bezpośredni, więc nie każdy wpis nadaje się jako lektura dla osób poniżej 18 roku życia 😉 Skoro mamy to już za sobą i podoba Ci się moja twórczość to udostępnij ten wpis znajomym biegowym świrom 😎
Ten post ma 22 komentarzy
Zacnie! Zarowno sam bieg jak i relacja – oglądało się i czytało z przyjemnością 🙂
Brawo, gratulacje, piękny wynik. Ja niestety biegam maraton ponad godzinę wolniej ale rozumie i podziwiam. Trzymam kciuki i wierzę,że pęknie 2:10 w Sapporo. Nie ma co analizować więksozśc kibiców nie przebiega w życiu choćby 10km a co dopiero mówić o maratonie.
zajebista lektura 🙂
Dobrze napisane, obserwuje Cię od dawna i byłem pewny dobrego wyniku w tym biegu. Nie poddawaj się, życzę dużo zdrowia i trzymam kciuki za udane IO
Super. Życzę udanego startu w IO💪👍🏃♂️
Jest moc Marcin💪 Trzymam kciuki za dobry start na IO✊ a nawet gdybyś tam nic nie wywalczył to „biegowe świry” i tak wiedzą, że jesteś Wielki w tym co robisz! 😀
Powodzenia i ZDROWIA!
Wielkie Gratulacje dla całej piątki. Wierzyłem w Ciebie i Krystiana, chociaż obawiałem się czy po 30-stce będzie miał z kim biec a tu taka niespodzianka. Nie doceniłem pozostałej trójki, która fantastycznie zaskoczyła kibiców biegania.Podziwiam Waszą walkę o sponsoring, bo bieganie na takim poziomie, to sa naprawdę duże wydatki.
Brawo Marcin. Mega z Ciebie walczak. Trzymam kciuki za przygotowania. I jestem dumny że będziesz reprezentował Polskę i tysiące polskich biegaczy na olimpiadzie. Powodzenia.
Fajnie to Opisałeś Marcin jeszcze raz Respekt dla Ciebie zdobyłeś swój Cel IO w Japoni
życzę Ci Zdrowia i Powodzenia na IO
Jak wyglądają takie oklejone butelki i jak później z logistyką „łapania” tego w biegu?
Nie ustawaj w walce o swoje marzenia Marcin!
Trzymam kciuki!
Jesteś niesamowitym wzorem Marcin dla wszystkich sportowców. Świetnie artykuł.
Dziękuję Ci!
Świetnie się to czyta, zupełnie tak jakby się było i stało obok 😉 Trzeba powiedzieć Marcin, że pokazałeś wielką klasę. Przygotowania, sam start, klasa sama w sobie – super jak na wyczynowego amatora 😉 W przygotowaniach do Sapporo, życzę Ci powodzenia, zdrowia a jestem pewien że będzie sukces i satysfakcja. Pozdrawiam!
Jesteś gość !! 💯☝☝☝😀
Udanych przygotowań do TOKIO! Ciesze się z wyniku razem z Tobą!
Zdecydowanie brakuje więcej takich relacji. Mam nadzieję że z igrzysk będzie dwa razy dłuższy materiał.
Czytało sie świetnie! Podziwiam Twój rozwój jako biegacza, ale doceniam też szczerość, bezpośredniość tej relacji 🙂 Trzymam kciuki!!
Fajnie się czytało 👍
Szacun! Bardzo fajna relacja. Przeczytałem z uśmiechem. Jeszcze raz gratulacje. Czekam na IO.
Gratulacje. Czekam z niecierpliwością na IO. Piszesz zacznie zresztą tak samo biegasz. Wrzuć cis z Kenii. Pozdrawiam.
Szacun!
Między czasie jak czytałem relacje, to sprawdziłem i aż 5 zawodników z PL ma minimum do Tokio – może mnie ktoś doinformować jak będą wybierani reprezentanci?
Rozum podpowiada, że będzie brany pod uwagę czas, a Ty miałeś najlepszy z tej piątki! Czy tak jak wspominałeś w rozmowie u Floriana przytaczając inne anegdoty – będą jakieś rozmowy towarzyskie przy stoliku?
Trzymam kciuki!