Zgrupowanie Santa Pola

     Trzeci rok z rzędu postanowiłem uciec od polskiej zimy do Hiszpanii i trzeci raz pada na ten sam region, choć inną miejscowość. Pierwotnie chciałem umiejscowić się w Murcji, jednak brak dostępnych apartamentów spowodował, że padło na Santa Pola, gdzie trenowałem przez ostatnie 5 tygodni. Rok temu byłem w Torravieja, która jest oddalona od Santa Poli o około 35km, ale szczegółowa analiza na google maps zadecydowała, że w tym roku wybór padł na inne miejsce treningowe.

     Jak wspomniałem powyżej to mój trzeci rok z rzędu w Hiszpanii, więc miałem już pewne doświadczenia z lat ubiegłych. Szczerze to nie jest łatwo znaleźć przyzwoity apartament w dobrej cenie, gdzie nie będzie zajeżdżało wilgocią lub nie będzie grzyba na ścianie. Tutaj mieszkania nie mają centralnego ogrzewania, a klimatyzacje pewnie w 90% są zasyfione i nie czyszczone regularnie. Czy to w moim apartamencie, czy w apartamencie znajomych – zawsze i wszędzie po odpaleniu klimy w celu ogrzania mieszkania czuć było nieprzyjemny zapach. Noce są zimne, trzeba grzać, więc pozostaje farelka, grzejnik elektryczny, bądź jak w moim przypadku kominek gazowy. Sprawdził się naprawdę dobrze, grzałem nim codziennie, unikałem klimy, choć muszę przyznać, że mieszkanie nie było tanie. Spokojnie mogłem znaleźć coś o „tauzena” taniej, choć nauczony poprzednimi latami uznałem, że nie warto oszczędzać akurat na tym aspekcie. Ważna dla mnie była też lokalizacja, aby było w miarę blisko do szutrowych ścieżek w celu unikania nadmiernego kilometrażu na asfalcie. Większość treningu staram się biegać w lesie lub szutrze, na asfalt wybieram się tylko na treningi tempowe, bądź szybsze long runy.

     Zgrupowanie zaczęło się dla mnie mało pomyślnie. Przyleciałem do Hiszpani w środę, aby już w piątek mocno się rozchorować. Po konsultacji online z doktorkiem wyszło wstępnie, że to zapalenie oskrzeli. Umierałem bite 5 dni, jednak udało się uniknąć antybiotyku. Nie mniej jednak męczyłem się z zatokami i flegmą w (płucach? oskrzelach?) bite 2 tygodnie. Przeleżałem 5 dni bez żadnej aktywności, potem 2 dni wprowadzałem się w trening będąc, co prawda jeszcze chory. Biegało się przez pierwsze dni treningu wprowadzającego beznadziejnie, co chwile kaszlałem i potrafiłem się zatrzymać mając odruchy wymiotne wydalając z siebie flegmę (straszne uczucie). Najgorzej było zawsze na zakończenie treningu, potrafiłem kaszleć non stop 15-20min i pewnie część z Was doskonale wie, o czym piszę. Czas uciekał, a ja nie miałem czasu na zabawę chcąc pobiec zaplanowany maraton tej wiosny. Trzeba było zacząć realizować porządny BPS, ponieważ przed obozem w Hiszpanii trenowałem raczej średnio. Potrzebowałem zrealizować porządny cykl treningowy nastawiony na duży kilometraż, ale też na dojście do większych prędkości treningowych, ponieważ przed wyjazdem nie zrobiłem ani jednej wytrzymałości tempowej, ani interwału. Bazowałem tylko na biegach ciągłych w przemianach tlenowych i mieszanych oraz na zabawach biegowych.

     Musiałem znowu trochę zaryzykować i po chorobie odpalić program z dużą objętością i intensywnością licząc na to, że mój organizm to jakoś przetrawi. Od razu wszedłem na objętość 200/km na tydzień, realizując w pierwszym tygodniu tylko jeden trening tempowy – 12x1km. Poszło zaskakująco dobrze, bo biegałem naprawdę szybko, ale upatruję w tym tzw. efekt świeżości. Ponad to, miałem w tym tygodniu podbiegi i dwa długie biegi 20k i 30k. Pod koniec drugiego tygodnia utrzymując wysoką objętość doszło do tego, czego się obawiałem – przytkało mnie mięśniowo i efekt świeżości został potwierdzony 🙂 W jeden z piątków miałem zaplanowane 6x2km, ale nie byłem w stanie zrobić nawet normalnie rozgrzewki, więc odpuściłem ten trening. Byłem tak zmęczony, że zamiast tempa zrobiłem na pierwszej jednostce tylko 10k easy, gdzie chciałem zrobić 15k, ale nie dałem rady doczłapać nawet tych 5k więcej. Dwa dni później niedzielny long run też nie wypadł zbyt dobrze. Po 2 tygodniach, gdzie zrobiłem 207k i 195k byłem naprawdę zmęczony.

     Trzeci tydzień BPS-u zacząłem od masażu. Udało się dostać do dość sprawnego masera, co wiązało się z wycieczką na stare śmieci i wyjazdem do Torrevieja. Trochę odżyłem i mogłem podejść do wspomnianych dwójek. Bałem się tego treningu, a na naszej rowerowej prostej 3km znowu hulał wiatr. Trening wypadł nad wyraz dobrze, osiągałem wysokie prędkości i biegało mi się naprawdę dobrze kończąc ostatni odcinek z wiatrem w 5:36 i to nie było w maxa, a powiedziałbym, że na znośnym dyskomforcie. Ten trening trochę mnie podbudował psychicznie, że mimo zmęczenia fizycznego i już powoli mentalnego udało się zrealizować naprawdę mocną sesję. Zacząłem czuć, że organizm się adaptuje i wraca na dobre tory po chorobie.  Drugim specjalistycznym treningiem trzeciego tygodnia były trójki i tutaj już nie było tak zajebiście fajnie jak na dwójkach. Pomiędzy tymi treningami nie próżnowałem i to tempo biegało się ciężko „mięśniowo”. Trening oczywiście zrealizowałem w założeniach z czego byłem usatysfakcjonowany, jednak pod koniec tego trzeciego tygodnia byłem już pisząc potocznie zaorany, a czekał mnie jeszcze na koniec long run, który de facto poszedł słabo i akumulator rozładował się na 25km. Licznik zatrzymał się na 189km.

     Zazwyczaj pieriodyzuję swój trening nieliniowo, tutaj jednak biorąc pod uwagę moją chorobę podjąłem inną decyzję i postanowiłem kolejny już czwarty tydzień utrzymać kilometraż i intensywność. 4 tygodnie ciężkiego treningu to już nie przelewki, dlatego zdecydowałem się na jedno mocne tempo w tym tygodniu, ale z zachowaniem objętości treningu i utrzymaniem minimum jednego akcentu siły specjalnej. Przebiegłem solo 10km tempo run w 30:00, co oczywiście lekkim treningiem nie było. Najgorzej było z wiatrem, gdyby nie duży opór i utrata energii pod wiatr byłoby znacznie łatwiej znieść ten trening. Ma on dla mnie też duże znaczenie psychologiczne, ponieważ ten trening przebiegłem szybciej od wspomnianych trójek, które wykonałem 4 dni wcześniej. Zazwyczaj jest tak, że po 5-6km ma się już dość, a tutaj trzeba zacisnąć zęby i zmęczyć to do końca. Całkiem inaczej biega się tempo run na luzie w nogach, a całkiem inaczej w czwartym tygodniu roboty bez odpuszczania. Nie bez znaczenia jest też tutaj doświadczenie i trenerski nos, czy warto daną jednostkę wykonać w danym momencie i jaki charakter treningu winny mieć następne jednostki treningowe. My wyczynowcy często stąpamy po cienkim lodzie chcąc przesuwać swoje zdolności wysiłkowe zbyt szybko. Trzeba tutaj oprócz wspomnianego doświadczenia także wyczucia swojego organizmu na ile jesteśmy w stanie sobie pozwolić i czy dane ryzyko jest warte jego podjęcia. Nie są to łatwe wybory, a o ich słuszności dowiadujemy się kilka dni później podczas realizacji programu treningowego lub znacznie później, bo podczas pierwszych zawodów. Pewien mądry trener mawiał ?zawodnik przygotowany, ale jeszcze musi pobiec?. W tym powiedzeniu jest wiele prawdy i takiej ?esencji mądrego trenowania?, bo to, że wykonaliśmy mocny trening i czuliśmy się świetnie wcale nie daje nam gwarancji dobrego wyniku na mecie. Ile znamy przykładów i przypadków zawodników, którzy potrafili wykonać koński trening, wydawało by się, że biegali na względnym luzie i nie ponad swoje możliwości, a jednak nie przełożyło się to na finalny rezultat. Ja sam osobiście w swojej karierze byłem przygotowany, a nie pobiegłem 🙂 Także trzeba się trochę nagimnastykować, aby zjeść ciasto i mieć ciastko, cokolwiek to znaczy 🙂 Ostatni tydzień i ostatni trening zgrupowania to long run 31k w pełnym słońcu z planowanym aktywnym zakończeniem. Wyszło dość dobrze, ponieważ przebiegłem to średnio po 3:26/k i skończyłem „klockiem” 2:50 też na względnym komforcie.

     W słowach podsumowania tego wpisu to rozpoczęło się źle, a skończyło chyba dobrze. Wykonałem 4 tygodnie mocnej pracy treningowej, przeżyłem ten trening i obyło się bez urazów. Trening wydaje się iść w dobrą stronę, a jakie będą jego owoce okaże się w pierwszej części sezonu. Na pewne rzeczy nie mam wpływu, inne można zawsze zaplanować lepiej i efektywniej. Przez cały mój pobyt było słonecznie i wietrznie :), obyło się bez deszczu i anomalii pogodowych. Wracam chudszy o 1.5kg, bardziej opalony, mam dłuższe włosy i więcej życiowego i trenerskiego doświadczenia 🙂 Pierwszy sprawdzian formy już 17 marca w Gdyni w półmaratonie. Trzymajcie kciuki.

Dodaj komentarz

Udostępnij Facebook

Warto przeczytać również

Kenia. Tydzień aklimatyzacyjny.

     Dzika Afryka wita 🙂 To jest mój pierwszy wyjazd do Kenii, a bardziej szczegółowo do Iten, czyli home of champions. Wpis ma dotyczyć

Maraton w Enschede 2021-Relacja

Cześć!  Nazywam się Marcin i jako tako od biedy biegam maratony 🙂 Jak już mowa o biedzie, to parafrazując Rafała Paczesia “jeb…. bie…..”. No dobra,

Teneryfa-Część 1

Zgrupowanie na Teneryfie Część I   Tyle się działo, że sam już nie wiem od czego by tu zacząć i czy o wszystkim chce napisać